Bieganie w rytmie slow
Są takie dni, gdy mimo ogromnego zapału i jakże szczerych chęci, bieganie nie sprawia mi przyjemności, szybko męczy i jest po prostu niefajne. Już na starcie zaczynam myśleć o tym, żeby sobie odpuścić i wrócić do domu. To właśnie w takie dni, przełączam się na tryb slow joggingu.
Slow, czyli jak?
Wolniej oczywiście. I na dodatek jeszcze z uśmiechem.
Slow jogging to nic innego, jak bieganie w wolnym tempie. W takim, w którym wyprzedzają nas spacerowicze, nie łapiemy zadyszki, możemy swobodnie rozmawiać i jeszcze się uśmiechać. Jest to bardzo przyjemna i coraz bardziej popularna forma joggingu. Polecam ją początkującym biegaczom, tym, którzy do biegania nadal czują niechęć i twierdzą, że się do tego nie nadają oraz tym, którzy dźwigają na nogach trochę więcej kilogramów, niż dopuszcza norma.
Biegając w rytmie slow możemy odnieść wiele korzyści. Truchtając, nie męczymy się, a jednak się ruszamy. Spalamy przy tym 200-300 kcal. To tyle, ile przy 7 kilometrowym spacerze. Slow jogging umożliwia nam osiągnięcie takiego wyniku już przy 3,5-5 km. Oddychamy swobodnie, dotleniamy organizm. Zyskujemy więcej energii, a humor nagle zaczyna się poprawiać. Poza tym, mamy okazję obcować z naturą, poznać nowych ludzi i wspaniale się odprężyć.
Slow jogging nie obciąża naszych stawów, co bardzo cenię w tej formie biegania, bo często biegając w szybszym tempie, odczuwam ból kolan. Jest też mniejsze ryzyko kontuzji, co powinny docenić osoby, które muszą być cały czas sprawne, bo przecież praca, dom, dzieci i cała reszta.
Chudniemy! No nie może być inaczej. Biegając codziennie po 30-60 minut, nie ma takiej możliwości, żeby nasze mięśnie nie zaczęły się wzmacniać, a tłuszcz spalać. Oczywiście, jeśli zaraz po powrocie do domu nie rzucimy się na lodówkę 🙂
Jeśli zainteresował Was ten temat, w sieci znajdziecie sporo informacji, które dotyczą slow joggingu. Możecie sięgnąć też po książkę “Slow Jogging. Japoński sposób na bieganie, zdrowie i życie” Magdaleny Jackowskiej i twórcy oraz propagatora slow joggingu Hiroaki Tanaki. Jednak najlepiej zrobicie, jak już dzisiaj założycie wygodne buty i sprawdzicie, jak się biega w rytmie slow. Zmotywowani?
Dobra, udało Ci się! Namawiam wieczorem siostrę i lecę na slow jogging 🙂
Super! Koniecznie dajcie znać, jak było 🙂
Skoro i tak można, to może i ja zacznę 🙂
Pewnie, że można. W ogóle w bieganiu fajne jest to, że można mieć swój rytm, tylko trzeba go odnaleźć 🙂 Powodzenia!
Ja ostatnio zaczęłam ćwiczyć, ale zdecydowanie nie w rytmie slow, bo wolę krótko, ale intensywnie – stąd wybrałam tabatę. Ale biegałam kiedyś i potwierdzam, że kiedy się nie chce, lepiej tak, jak piszesz – spokojnie, powoli 🙂 Pozdrawiam 🙂
Znalezienie swojego rytmu to jest to, co powoduje, że mamy większą motywację, by nie przestawać. Tabata brzmi obco, muszę sprawdzić, co to jest 🙂
W skrócie: 16 minutowy bardzo intensywny trening interwałowy. Jest to trening, w ramach którego można wykonywać różne ćwiczenia: bieg, jazda na rowerze/rowerku stacjonarnym, jakieś ćwiczenia ogólnorozwojowe… Jeśli wykonuje się go prawidłowo, nie będzie po nim zakwasów, szybko się poprawi kondycja i powoduje również spadek wagi 🙂
Muszę wypróbować to slow bieganie :), w tamtym roku biegałam dużo a w tym zupełnie straciłam zapał.
Polecam, bo to fajny sposób na to, żeby biegać, nawet gdy nie mamy ochoty na wysiłek 🙂
Na pewno skorzystam z tego sposobu 😛
Zapraszam jeśli masz ochotę http://dominolifestyleblog.blogspot.com/ 😉
Świetnie!
Ja muszę zacząć bo po kilku metrach mam zadyszką… a to już źle 🙂
Jeśli tak, to slow jogging absolutnie będzie dobrym początkiem. Często mam wrażenie, że biegając w tym rytmie przemierzam trasę wolniej niż spacerowicze i o zadyszce nie ma mowy 🙂
Nie wiedziałam, że to ma jakąś nazwę, ale często to robię. Zwłaszcza, gdy wychodzę biegać z Mamą, bo dużo wtedy rozmawiamy, albo z koleżanką, bo nie dość, że się śmiejemy i także gadamy, to jeszcze chcemy zawsze przebiec więcej niż 10 km 🙂
Zaciekawiły mnie te książki. Czytałaś je? 🙂
10 km? Wow! Gratuluję! Ja jeszcze nie osiągnęłam takiego wyniku. A książek nie czytałam, jestem praktykiem, a nie teoretykiem 🙂
Jestem ogromną fanką filozofii slow life, a slow jogging odkryłam stosunkowo niedawno w takim sensie, że odpowiada mi ten rodzaj treningu (jeśli mam akurat na niego ochotę lub słabszy dzień na szybsze bieganie). Do slow joggingu odnosiłam się kilka razy na swoim blogu przemycając zalety tej dyscypliny, bo wkurza mnie, jak stawiający na wyniki i życiówki krytykują lub naśmiewają się z tych, którzy wybrali spokojniejsza formę ćwiczeń.
Ja też bardzo nie lubię porównywania wyników, ścigania się, bicia rekordów swoich własnych i innych osób. Jeśli bieganie ma być dla nas, dawać nam przyjemność uprawiania sportu, powodować, że czujemy się lepiej i motywować do aktywności, to slow jogging jest tutaj idealny.
Zawsze podkreślam to, że uprawiam sport dla siebie – swojego zdrowa, lepszej kondycji i lepszego samopoczucia. Nikt nie ma prawa kwestionować naszych wysiłków. Na szczęście większość doskonale to rozumie i docenia fakt, że człowiek ruszył przysłowiowe 4 litery z kanapy lub że aktywność sportową traktuje jak styl życia. Moi dobrzy znajomi i bliscy wiedzą co dla mnie znaczy bycie aktywnym (bez tego jak bez powietrza), a tych toksycznych dawno już usunęłam z życia. Nie żałuję.
Pewnie ze zmotywowani! Ja jdnak wybieram rower-ale post bardzo ciekawy 🙂
Biegam względnie od niedawna – na poważnie od niecałych 3 miesięcy, ale tylko 2 – 3 razy w tygodniu i raczej to był marszobieg niż bieg. Muszę więcej poczytać o tym bieganiu w rytmie slow, bo do tej pory się obawiałam, że codzienne bieganie zbyt obciąża stawy.