Teraz już lekko stąpam po ziemi

Schudnięcie ponad 20-stu kilogramów wymaga ogromnej determinacji, motywacji i wielu wyrzeczeń. To proces, który nie następuje z dnia na dzień. Nawet jeśli waga zaczyna wskazywać 5 kilogramów mniej, nie możemy liczyć na to, że ktoś to zauważy i skomplementuje: Wow! Ale schudłaś! dodając nam przy tym motywacji do dalszej walki. Bo gdy się waży dużo za dużo, to te 5 kilogramów mniej, widoczne jest tylko na wadze. I dopiero otwiera nam drogę do mniejszego rozmiaru. A na ten mniejszy rozmiar trzeba jeszcze chwilę zaczekać.

Ile? Na to pytanie nie odpowiem. Tak, jak nie odpowie nam na nie dietetyk, czy trener w siłowni. Chudnięcie jest procesem bardzo indywidualnym. U jednych kilogramy potrafią spadać na łeb na szyję, u innych waga będzie co miesiąc pokazywać zaledwie jeden kilogram mniej, a i jeszcze w międzyczasie zdąży stanąć w miejscu. Decydując się na dietę odchudzającą nie powinniśmy liczyć więc na to, że już za miesiąc wskoczymy w bikini, bo komuś tam się udało. Przy takim założeniu szybko możemy się zniechęcić i zrezygnować z diety. Bo przecież nie tak miało być. Nasze ciała i organizmy różnią się od siebie. To, co sprawdza się u jednych, u innych nie musi.

W tym miejscu powinnam wstawić swoje zdjęcie. Niestety to zawsze ja stoję po drugiej stronie obiektywu :)
W tym miejscu powinnam wstawić swoje zdjęcie. Niestety to zawsze ja stoję po drugiej stronie obiektywu 🙂

Dlatego w odchudzaniu tak ważne jest znalezienie własnego toru, którym konsekwentnie będziemy się poruszać i zmierzać do celu.

Ja na swoją drogę, prowadzącą do mety, na której miała stać lepsza wersja mnie, odchudzona o 20 kilogramów, wkroczyłam w maju ubiegłego roku. Zniechęcona wcześniejszymi porażkami z odchudzaniem na własną rękę, postanowiłam zaufać specjaliście. I była to najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć.

Od wizyty u dietetyka wszystko się zaczęło.

Najpierw to, co nie fajne. Ważenie, pomiar tkanki tłuszczowej, sprawdzenie wskaźnika BMI i takie tam inne mało przyjemne rzeczy. Po nich było określenie celu. Od razu założyłam sobie, że chcę schudnąć 20 kilogramów, bo tyle wskazywała moja waga przed ciążą, kiedy czułam się w swoim ciele bardzo dobrze. Nie zakładałam pójścia drogą na skróty. Nie dzieliłam redukcji wagi na odcinki. OK, to na początek 10 kilogramów mniej, a później zobaczymy. Nie. Cel był jeden, a poprzeczka zawisła dość wysoko.

Nie usłyszałam: za miesiąc będzie pani ważyć 5 kilo mniej, a za pół roku 20. Zero obietnic.

Za to dowiedziałam się, że pierwszy miesiąc będzie miał kluczowe znaczenie dla mojej diety, bo powie nam, czy mój organizm na dietę zareagował, czy udało się rozpędzić przemianę energii.

Otrzymałam gotowy jadłospis. Jakie to szczęście, że mogłam mieć wpływ na to, co się w nim znalazło. Dzięki temu posiłki, które miałam spożywać, składały się z lubianych przeze mnie produktów. Były różnorodne. Pojawiło się wiele nieznanych wcześniej potraw. Nie wszystko mi smakowało. Miałam jednak możliwość modyfikowania planu dnia. Byle tylko wartość energetyczna nie poszła znacząco w górę.

Odkryłam owsiankę, jadłam naleśniki, za którymi przepadam i bardzo szybką w przygotowaniu zupę-krem z pieczarkami. A na kolację piłam owocowe koktajle. Było dobrze.

Szybko polubiłam swoją dietę. Wpadłam w rytm jedzenia co 3-3,5 godziny. Fakt, trochę to było męczące, zwłaszcza, gdy wychodziłam z domu na dłużej. To wtedy przypomniałam sobie o tym, że w torebce można mieć kanapkę 🙂

Zakupy robiłam 1-2 razy w tygodniu, żeby mieć zawsze pod ręką to, co jest potrzebne do przygotowania posiłku.

Po 2 tygodniach ważyłam 4 kilogramy mniej! Lepszej zachęty do tego, by nie zawrócić, nie potrzebowałam.

Do połowy grudnia schudłam 20 kilogramów. Osiągnęłam swój cel. Lustro zaczęło się do mnie uśmiechać. Ale zamiast usłyszeć: To co pani Olgo? Kończymy? usłyszałam: To co? Jedziemy dalej po następne 5 kilogramów?

Odcinek specjalny, pomyślałam. OK, nie ma sprawy. Ale drogę do niego zaczęłam pokonywać coraz bardziej samodzielnie.

Dzisiaj mam bardzo urozmaicony jadłospis. Chętnie eksperymentuję w kuchni. Odżywiam się zdrowo i świadomie. Chyba w końcu poznałam swój organizm na tyle, żeby wiedzieć, jak żyć z nim w zgodzie. Nie odmawiam sobie kawałka ciasta, czy czekolady, gdy mam na to ochotę. Ważę 25 kilogramów mniej.

Dieta nie jest procesem, który kończy się, gdy tylko osiągniemy upragniony cel.

To z nami zostaje. Zdrowe nawyki, które nabywamy prowadzą nas właściwą drogą do tego, żeby nie wrócić tam, skąd kiedyś przyszliśmy. Dzisiaj nie jestem na diecie. Ale dbam o to, co i jak jem. To często wywołuje zdziwienie. Przecież już się nie odchudzasz, to chyba możesz zjeść to i to? Może i mogę. Ale nie chcę i nie potrzebuję.

Biegam. Mam mnóstwo energii, uśmiecham się do swojego odbicia w lustrze. Nie mam idealnego ciała i figury modelki. Nigdy nie miałam i mieć nie będę. Lubię siebie taką, jaką jestem teraz i akceptuję. Tamtej sprzed roku nie lubiłam.

Liczę na to, że ten tekst będzie zachętą dla wszystkich tych, którzy są na początku odchudzania. Nie liczcie na szybkie i spektakularne efekty. Bądźcie cierpliwi. Walczcie. I nie wracajcie tam, skąd przyszliście, gdy już dojedziecie do mety. Schudnąć wcale nie jest tak trudno. Większym wyzwaniem jest utrzymać to, co udało się osiągnąć. A zawrócić w połowie to głupota.

I jeszcze jedno.

Dietetyk za Was nie schudnie. Ewa Chodakowska też nie. To jest tylko i wyłącznie Wasza praca nad lepszą wersją samych siebie.

Monika Gabas z bloga DrLifestyle rozpoczyna właśnie Wakacyjną Akcję Motywacyjną. To świetny impuls do tego, żeby wreszcie zacząć. Bez odkładania na nigdy nie nadchodzące jutro. Po szczegóły odsyłam Was do Moniki i mocno trzymam kciuki, żeby w końcu się udało. Ja mam to już za sobą. Wy też możecie.

Powodzenia!

Olga

Cześć! Nazywam się Olga Pietraszewska i jestem autorką tego bloga. Interesuję się wszystkim, co jest związane z szeroko pojętą tematyką zdrowego stylu życia oraz naturalną pielęgnacją, której od kilku lat jestem wielką pasjonatką. Na blogu dzielę się swoją wiedzą i doświadczeniami związanymi z tą tematyką, chcąc w ten sposób zainspirować swoich czytelników do wprowadzenia zmian w ich życiu oraz trochę tę drogę ułatwić. Przy okazji staram się też stworzyć w tym miejscu przyjazną i miłą atmosferę, tak, żeby blog Make Happy Day był tym, na który chce się wracać.

Może Ci się spodobać

20 rzeczy dobrych dla zdrowia, które możesz zrobić jesienią

50 powodów, dla których warto polubić jesień

Naturalne antybiotyki, które mamy w kuchni + przepis na super syrop na odporność, kaszel i przeziębienie

Olej z czarnuszki – naturalny sposób na lepszą odporność i piękniejszą skórę

15 thoughts on “Teraz już lekko stąpam po ziemi”

  1. Gratuluję, bo wiem, że potrzeba nieustającej motywacji. Po schudnięciu 30 kg, mimo, że od tego czasu minęło 7 lat – wciąż mam lepsze i gorsze czasy, gdzie potrzebuję wsparcia, bo to nie jest postanowienie na wiosnę, że zrzucimy do lata. Sama polecam ciężary – bardzo wyzwalające, w inny sposób niż bieganie. Kiedy podnosisz, wiesz, że możesz naprawdę wszystko 🙂

      1. Romansowałam z cross fitem, ale zostałam przy samym dźwiganiu. Potrzebowałam czegoś spokojniejszego niż ciągłe stawianie sobie wyżej poprzeczek. Poczytałam wiele na ten temat, bardzo polecam facebookową grupę “No Cardio” i “dźwigaj jak dziewczyna” 🙂 Jest bardzo wyzwalające, nie ma szans na to, że urosniesz jak Hulk (nie mamy jąder), a ciało, a co ważniejsze – umysł, będą w świetnej kondycji 🙂

  2. Dzięki za ten wpis 🙂 Takich właśnie potrzebuję. Właśnie wczoraj określiłam mój cel, przeszłam na dietę i zaczęłam biegać, choć bieganie to dość szumne określenie 🙂

    1. Ja o bieganiu na początku diety nawet nie myślałam, za ciężko mi było 🙂 Trzymam kciuki, jestem pewna, że wytrwasz. Pamiętaj, że nic nie zrobi się samo, a każdy dzień będzie przybliżał Cię do osiągnięcia wymarzonego celu 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Close